Recenzja filmu

Donoma (2010)
Djinn Carrénard

Rap, pantomima, stygmaty

Reżyser Djinn Carrénard nie utrzymuje ciężaru własnych ambicji. Chcąc opowiadać o egzystencjalnych rozterkach, ulega pokusie mówienia w superlatywach, pisania wielką literą. Choć to zazwyczaj
"Donoma" to film ambitny, miejscami nawet intrygujący, ale ostatecznie wszelkie jego zalety przepoczwarzają się w wady. Mimo skromnego budżetu i niezależnego rodowodu twórców panuje tu istny przepych: słów, tematów, bohaterów. Reżyser Djinn Carrénard nie utrzymuje ciężaru własnych ambicji. Chcąc opowiadać o egzystencjalnych rozterkach, ulega pokusie mówienia w superlatywach, pisania wielką literą. Choć to zazwyczaj pierwsze stopnie do piekła artystycznego kiczu, Carrénard na szczęście stawia na nich zaledwie kilka kroków. Nie unika jednak bycia pretensjonalnym.

W "Donomie" splatają się losy szeregu młodych Francuzów, którzy biorą się za bary z życiowymi dylematami. Wiodącym problemem jest miłosna szamotanina, ale w tle przewijają się  problemy wiary, materializmu, społecznych nierówności, śmiertelnych chorób i czego tam jeszcze. Nauczycielka podejmuje dwuznaczną, seksualną grę z uczniem. Rozczarowana przewidywalną trajektorią relacji międzyludzkich fotografka postanawia oddać się pierwszemu lepszemu mężczyźnie. Młoda dziewczyna traci kontakt z rzeczywistością, przekonana, że jest wybranką Boga. Wątki przeplatają się, bohaterowie schodzą się i rozchodzą, a my podglądamy ich zmagania jakby tylko przez chwilę, wrzuceni w sam środek ich życiorysów.

Szarpany rytm montażu i ruchoma kamera w równym stopniu są efektem partyzanckich warunków realizacyjnych, co próbą zbliżenia się do krwiobiegu rzeczywistości. Forma jest równie wyboista, co życiowe perypetie bohaterów, ale Carrénard jest zdolnym mikromenedżerem tego bałaganu. Kolejne sceny faktycznie emanują żywotnością i emocjonalną szczerością – mimo ewidentnego przegadania. Duża w tym zasługa świetnie poprowadzonych aktorów, którzy uwiarygodniają ten potok szumnych słów i sprzecznych emocji. Reżyser gubi się jednak, kiedy przychodzi do poszerzenia perspektywy.

Wyszło z tego kino emocjonalnie mocne, ale intelektualnie miałkie. Mniejsza o błahe wnioski płynące z tego całego ambarasu – wystarczyłoby, gdyby sama podróż emocjonalna utrzymała równy poziom. Ale cały dług wiarygodności zaciągnięty w pierwszej połowie filmu zostaje roztrwoniony na finiszu. Wątki degenerują się – a to w wyrapowaną histeryczną zemstę, a to w melodramatyczną pantomimę, a to w niby-metafizyczne odloty. Carrénard ma niewiele ponad 30 lat i padł chyba ofiarą swojej własnej młodości. Na buzujących emocjach zbudował ciekawą konstrukcję, ale ostatecznie dał się ponieść tej mocy i stracił grunt pod nogami. Na razie nakręcił film o własnym zagubieniu i miotaniu się. Jest jednak duża szansa, że następnym razem będzie lepiej.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones